Franz Wittek był szefem siatki konfidentów kieleckiego Gestapo. To „Diabeł” w ludzkiej skórze, bo miał szatańskie metody niszczenia Polaków. Bandyta, który obsesyjnie nienawidził Polskę i Polaków. Zastrzelił co najmniej kilkudziesięciu Polaków. Wrzucał polskie dzieci do rozpalonego ogniska i żywcem je palił na oczach rodziców. Wzbudzał strach i grozę wśród mieszkańców Kielecczyzny w czasie niemieckiej okupacji.
Wittek przeżył aż 11 zamachów na swoje życie. Wydawało się, że jest nieśmiertelny. Sprzyjało mu diabelne szczęście. Zyskał przydomek „Diabeł”. Ten największy łotr Kielecczyzny zginął 15 czerwca 1944 roku w Kielcach. Wcześniej planował uciec do Hiszpanii. Nie zdążył. Żołnierze Armii Krajowej byli szybsi.
Wittek mieszkał w Nowej Słupi, a potem w Kielcach. Jego prawdziwe imię to Franz, a Hansem nazywali go partyzanci i mieszkańcy Kielecczyzny. Przycięta w klin czarna, hiszpańska bródka stała się przyczyną nadania mu przydomka „Szpicbródka”. Najlepiej znał język niemiecki, dobrze mówił po polsku. Znał także chorwacki i hiszpański.
Wittek w „Piątej kolumnie” przed wojną.
Wittek pochodził z Chorwacji. Mieszkał w Niemczech skąd został skierowany do Polski w celu wykonania zadań specjalnych. Był rok 1930. „Piąta kolumna” – antypolska działalność mniejszości niemieckiej w Polsce właśnie zwiększała swoją aktywność. Wittek był jej ważnym ogniwem. Działał blisko polskiego przemysłu zbrojeniowego (Bielsko , Starachowice).
Charakterystyka Franza Wittka.
Przez pierwsze dwa lata wojny (wrzesień 1939 – kwiecień 1941) Wittek udawał polskiego patriotę. Mieszkał w Nowej Słupi i Mirocicach. Odznaczał się nie tylko wielkim sprytem i przebiegłością, ale doskonałą pamięcią i nieprzeciętną inteligencją. Wysoki, elegancki, przystojny brunet w wieku poniżej czterdziestu lat, ujmujący i kurtuazyjny sposób bycia, błyskotliwy dowcip. Szybko zawierał upatrzone znajomości z Polakami.
Nigdzie nie pracował, a zawsze miał pieniądze. Werbował ludzi do polskich organizacji antyniemieckich (Orzeł Biały), słuchał z nimi zakazanego radia. Zakładał nowe organizacje przeciw Niemcom, zalecał zbieranie broni. Stawiał wódkę w restauracji Dutkiewicza i prowadził konspiracyjne pogawędki przy kieliszku. Niektórzy mieszkańcy Nowej Słupi zaczynali podejrzewać Wittka o współpracę z Niemcami, ale brakowało dowodów.
Wittek miał niezwykle czarne, duże, błyszczące oczy. Nawet podczas spokojnej rozmowy z nim odnosiło się wrażenie, że swym wzrokiem przewierca do głębi człowieka i czyta jego myśli. Każdy, kto go widywał, zapytany o jego wygląd, odpowiadał, że miał on straszne, niesamowite oczy.
Doktor Bogusław Łuszcz.
Doktor Bogusław Łuszcz – wspaniały żydowski lekarz z Nowej Słupi. Leczył , bardzo często bezpłatnie , mieszkańców przed wojną i w czasie niemieckiej okupacji. Dobry lekarz i porządny człowiek. Od 1931 do 1939 roku był lekarzem więziennym na Świętym Krzyżu. Pracował tam 7 dni w tygodniu po 3 godziny z pensją 301 złotych miesięcznie. Więżniowie i strażnicy mówili tam o nim tylko bardzo dobrze.
Ale po wybuchu wojny także doktor Łuszcz znalazł się na celowniku Wittka. I to wtedy, kiedy Wittek jeszcze udawał polskiego patriotę. Doktor podpadł gestapowcowi i mogło to się skończyć tragicznie. Los chciał inaczej.
Doktor Bogusław Łuszcz zmarł śmiercią naturalną 25 lutego 1941 roku. Dokładną datę jego śmierci podał krakowski dwutygodnik „Przegląd Lekarski” – wydany 1 lipca 1945 roku. W czasie pogrzebu doktora Łuszcza w oknach prawie każdego domu w Nowej Słupii paliły się świece.
Maski opadły. Wittek kontra Ptak.
Maski opadły w kwietniu 1941 roku. Burmistrzem w Nowej Słupi był Erwin Ptak. Przybył tu z Mysłowic, gdzie przed wojną był sztygarem w kopalni. Znał dobrze język niemiecki. Nie lubił Wittka. Mieli ze sobą jakieś osobiste porachunki. Złożył na niego donos do kieleckiej żandarmerii, że działa na szkodę Niemiec.
Wittka aresztowano i wywieziono do Kielc. Ale po dwóch dniach Wittek wrócił do Nowej Słupi. Był w czarnym mundurze Gestapo. Miał empi i pistolet. To była sensacja w całym mieście i regionie. Teraz było już wiadomo, kim jest naprawdę Wittek.
Ptak został aresztowany przez żandarmerię i wywieziony do obozu w Auschwitz. Przeżył wojnę i wrócił na Śląsk. Wcześniej jako burmistrz budził strach mieszkańców Nowej Słupi. Był wysoki i dobrze zbudowany. Mieszkał na poczcie. Gdy wychodził na ulicę to robiło się pusto. Szczególnie niebezpieczny był wieczorami, kiedy pijany chodził w białych spodniach po ulicach. Kto mógł krył się, bo Ptak lubił czasami strzelać do Polaków.
Nie był normalny, bo gdy jego żona rozpaczała po śmierci 2- letniej córeczki to wykopał trumnę i przyniósł do domu. Wtedy jego żona straciła zmysły. Ale faktem jest, że to właśnie Ptak nieświadomie pomógł zdemaskować prawdziwe oblicze Wittka, któremu byłoby wygodniej udawać nadal polskiego patriotę i penetrować polskie organizacje.
Egzekucje w Nowej Słupi.
Po aresztowaniu Ptaka to Wittek został tymczasowym burmistrzem w gminie Słupia Nowa. Pełnił tę funkcję przez trzy miesiące. Masowe aresztowania i egzekucje zaczęły się od tych, których Wittek wciągnął do organizacji antyniemieckiej. Terror szalał w całym regionie świętokrzyskim. Nowa Słupia, Bodzentyn, Wzdół Rządowy, Michniów i inne miejscowości tonęły we krwi. Zabijano całe rodziny, palono żywcem ludzi, palono całe wsie. Wittek był w swoim żywiole.
Antoni Ponikowski – nauczyciel ze Słupi: ” W 1942 roku w Hucisku Wittek aresztował rodzinę Pastuszków- małżeństwo i dwoje dzieci- podejrzanych o kontakty z partyzantami. Na rampie koło stacji kolejki leśnej pokazał swoje bestialstwo. Wrzucił dzieci do rozpalonego ogniska i żywcem je spalił na oczach rodziców, których potem zastrzelił”.
29 czerwca 1942 roku Niemcy rozstrzelali w Nowej Słupi kilkadziesiąt osób. Kazali przyglądać się tej egzekucji wszystkim dzieciom i kobietom z miasteczka. Wittek twierdził, że: „ponad połowa mieszkańców Nowej Słupi należy do bandy lub bandytom pomaga”.
7 lipca 1942 roku to nowy wstrząs dla mieszkańców Nowej Słupi. Na rynku powieszono kilkudziesięciu Polaków. Kobiety i dzieci znowu musiały oglądać to „widowisko”. Do wieszania skazańców zmuszono miejscowych Żydów. To był wstrząsający widok.
Zapłakane kobiety i dzieci, które nie chciały oglądać egzekucji schowały się w kościele. Ale wpadli tam Niemcy i jeden z nich krzyknął łamaną polszczyzną: „Święty Boże nie pomoże, wynocha z kościoła”. Dla Niemców egzekucja była widowiskiem teatralnym, a Wittek stojąc wśród grupy oficerów z szatańskim uśmiechem patrzył jak giną Polacy.
W Nowej Słupi pod Skałką pochowanych jest 200 osób rozstrzelanych przez niemiecką żandarmerię od marca do maja 1943 roku.
Próba otrucia Wittka.
Dowódcą placówki Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) Nowa Słupia był inż. Stanisław Tatarowski ps.”Kalif”, a jego zastępcą Stanisław Mikołajczyk ps.”Harpun”, który na polecenie organizacji wstąpił do policji i zawarł znajomość z Wittkiem.
Stał się jego kompanem w towarzyskich spotkaniach przy kieliszku. Zdobył mnóstwo informacji i uratował wielu ludzi. Na rozkaz ZWZ próbował otruć Wittka. Nie udało się, bo trucizna była za słaba. Listy adresowane na posterunek policji w Słupi były przeglądane przez Mikołajczyka, a zagrożeni Polacy ostrzegani.
Miejscowa ludność nie podejrzewała, że najbliższy kumpel Wittka jest polskim patriotą i nieustannie naraża swoje życie. Odnosiła się do „Harpuna” z lekceważeniem i pogardą. Wtajemniczeni nie próbowali prostować złej opinii o nim. Stanisław Mikołajczyk ps.”Harpun” został zdemaskowany i aresztowany przez Wittka w kwietniu 1941 roku, natychmiast zażył cyjanek i zmarł nikogo nie wydając.
Ucieczka Wittka z Nowej Słupi do Kielc.
Od kwietnia 1941 roku w ciągu kilku miesięcy Wittek osobiście zastrzelił kilkudziesięciu Polaków. Póżniej było jeszcze gorzej. Zawsze chodził z ręką w kieszeni. W obu kieszeniach nosił przy sobie dwa pistolety i stale był gotowy do błyskawicznego strzału. Gdy jakiś Polak mu podpadł nawet z błachego powodu, to strzelał. Typowy bandyta. W niedziele zawsze stał przed kościołem w Nowej Słupi i uważnie obserwował ludzi wychodzących po mszy.
Próbowano zlikwidować Wittka. Bez powodzenia. Podpalono jego dom, ale zdążył uciec. Robotnik leśny z okolic Końskich w odwecie za zamordowanie mu całej rodziny przez Wittka uderzył go w głowę, ale siekiera ześliznęła się, powodując tylko nieznaczne zranienie. Na tyle niegrożne, że Wittek zdołał go jeszcze zastrzelić.
W Nowej Słupi mieszkał przy rynku u Władysława Dutkiewicza. Z polecenia władz niemieckich członkowie ochotniczej straży pożarnej musieli pełnić wartę wokół tego domu i odpowiadali głową za bezpieczeństwo rodziny Wittka.
W pażdzierniku 1942 roku Wittek wystraszony zamachami na swoje życie przeniósł się z żoną i córkami na stałe do Kielc. Został zastępcą szefa Sipo i SD w Kielcach. Tuż przed wyjazdem z Nowej Słupi wyprowadził z aresztu członka ZWZ Bolesława Nowińskiego i zastrzelił go na ulicy strzałem w głowę. Potem, gdy przyjeżdzał na „polowanie” do Słupi, miał swój pokój noclegowy na posterunku policji lub gdy czuł się bardziej zagrożony, nocował u żandarmów w schronisku w Słupi.
Szkoła konfidentów Gestapo.
Wittek był szefem siatki konfidentów kieleckiego Gestapo. We wrześniu 1941 roku utworzył w Kielcach specjalną szkołę dla gestapowskich agentów. Uczono łatwości nawiązywania kontaktów i zdobywania zaufania wśród Polaków, obchodzenia się z bronią.
Przeszkolonych agentów (agentki) umieszczano w restauracjach, kawiarniach, w sklepach, zakładach fryzjerskich, na dworcach, w pociągach, w urzędach i zakładach przemysłowych. Wszędzie. Wysyłano także jako domokrążnych fotografów w całym dystrykcie radomskim. Niemcy dobrze płacili swoim konfidentom za donoszenie. Ich wynagrodzenie wynosiło 24 złote dzienne i dodatkowo 200 złotych za każdego Polaka wydanego Niemcom.
Szefowie Gestapo w dystrykcie radomskim.
Wittek miał swoich szefów. Najważniejszy to SS-Haupsturmfuhrer Paul Fuchs, który był w radomskim Sipo kierownikiem dwóch najważniejszych referatów: IV A-zwalczania podziemia i IV N-penetracji agenturalnej. To gestapowski as do walki z polskim podziemiem na Kielecczyżnie, czyli w dystrykcie radomskim według niemieckiego nazewnictwa. Podlegał bezpośrednio Głównemu Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy(RSHA). Bezpośrednim dowódcą Wittka był szef Gestapo w Kielcach SS-Haupsturmfuhrer Karl Essig.
Wittek współpracował blisko z SS-Oberscharffuhrerem Franzem Czokiem. Pochodzący z Chorzowa Czok był szefem referatu Gestapo w Skarżysku i tak jak Wittek znał dobrze język polski. Miał rozległą siatkę konfidentów w dystrykcie radomskim. Był bezpośrednim szefem Jerzego Wojnowskiego ps.”Motor”- agenta Gestapo w Zgrupowaniu Świętokrzyskim „Ponurego”.
Rodzina Jaworskich z Nowej Słupi.
Wittek miał wśród swoich konfidentów Stefana Smużyńskiego – wyjątkowo podłego człowieka, mieszkańca Nowej Słupi oraz antypolskiego policjanta Kunderę. Obydwaj mają na sumieniu wielu Polaków. Smużyński zabiegał o względy córki państwa Jaworskich z ulicy Opatowskiej. Jego konkurentem był Wojciech Has-słynny powojenny reżyser i scenarzysta („Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Lalka”).
18-letni Has pracował wtedy niedaleko Nowej Słupi i często odwiedzał rodzinę Jaworskich przy ulicy Opatowskiej. Smużyński odgrażał się, że jeżeli córka Jaworskich nie wyjdzie za niego za mąż to cała rodzina pożałuje tego. U Jaworskich często przebywali i nocowali partyzanci ze zgrupowań AK. Szczególnie od komendanta „Mariańskiego” i inspektora „Jacka” (wśród nich radiotelegrafista „Boryna”), ale nie było żadnej wpadki pomimo tego, że Smużyński czasami obserwował dom.
Policjant Kundera wspólnie ze Smużyńskim aresztowali Franciszka Jaworskiego – żywiciela wielodzietnej rodziny. Trafił do obozu śmierci w Auschwitz. Było to w wrześniu 1941 roku. Dwa miesiące póżniej, w listopadzie 1941 roku, rodzina dostała telegram o śmierci ich męża i ojca. Niemcy informowali, że Franciszek Jaworski zmarł na zawał serca. Wtedy wszyscy Polacy w Auschwitz umierali na „zawał serca albo na zapalenie płuc”, bo takie telegramy otrzymywały ich rodziny.
Kilka miesięcy póżniej Smużyński został zastrzelony w zasadzce przez oddział akowski ppor. Euzebiusza Domoradzkiego ps.”Grot”, na czym najbardziej zyskała rodzina Jaworskich i polska kinematografia. Jak się potem okazało, na liście znalezionej w Gestapo rodzina Jaworskich była pierwsza do rozstrzelania. Śmierć szpicla Smużyńskiego uratowała tą wielodzietną rodzinę przed zagładą.
Kielce . Nieudane zamachy na Wittka.
Od pażdziernika 1942 roku do czerwca 1944 roku przeprowadzono kolejnych 9 zamachów na Wittka. Dopiero ten ostatni okazał się skuteczny. Wittek miał niesamowite szczęście. Albo żona zasłoniła go przed zamachowcami i została ranna, albo z odległości 1 metra od jego głowy nie wypalił pistolet akowski.
W maju 1943 roku, oddział AK „Grota” zrobił zasadzkę na drodze Bodzentyn -Nowa Słupia. Zginęło 8 żandarmów i szpicel gestapo Smużyński. Wittka nie było w samochodzie. Wcześniej zmienił plany i pojechał do Kielc. Akcję tą opisał jej uczestnik , legendarny ppor. Marian Świderski ps.”Dzik” , w swojej książce „Wśród lasów , wertepów” (wydana w 1983 roku).
Na początku lipca 1943 roku Wittek dostał 14 kul z akowskich stenów. Partyzanci „Barabasza” , specjalnie wysłani do Kielc w celu likwidacji gestapowca , byli przekonani, że tym razem go zabili. Ale Wittek przeżył, bo miał na sobie stalową kuloodporną koszulkę. Był ciężko ranny w nogi i ręce. Od tego zamachu był już mniej sprawny fizycznie.
20 kwietnia 1944 roku zamachu na Wittka dokonał dowódca jednego z oddziałów dywersyjnych AK , Zbigniew Kruszelnicki ps. „Wilk”. Wieczorem, po godzinie 22 , strzelał do Wittka i drugiego gestapowca. Wittek przeżył symulując śmierć upadkiem na ziemię.
Nareszcie udany zamach na Wittka.
Czasu było oraz mniej, ponieważ 17 czerwca Wittek miał na zawsze opuścić Kielce . Posiadał paszport do Hiszpanii, stamtąd planował wyjazd do Argentyny. W tempie alarmowym zmontowano skład ekipy i wyznaczono dzień 15 czerwca 1944 roku na wykonanie wyroku. W tym najważniejszym, bo zakończonym sukcesem zamachu na Wittka wzięło udział sześciu żołnierzy Armii Krajowej.
Byli to : dowódca grupy likwidacyjnej ppor. Kazimierz Smolak ps. „Nurek”, ppor. Zygmunt Firlej ps. „Kajtek”, Jan Karaś ps. „Karol”, Józef Skoniecki ps. „Bąk”, Roman Kacperowicz ps. „Szarada”, Jan Likowski ps. „Milcz”.
Ppor. Kazimierz Smolak ps.”Nurek” był kurierem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Londynie zrzuconym ze spadochronem do Polski z ekipą cichociemnych we wrześniu 1943 roku. Był kurierem cywilnym, a więc nie przeszedł w Anglii pełnego przeszkolenia tak jak 316 cichociemnych. „Nurek” pracował jako radiotelegrafista w rejonie Kielc dla Delegatury Rządu, ale nie ograniczał się tylko do pracy „drucika”. Zgłosił się na ochotnika i dowodził akcją likwidacji Franza Wittka.
Gestapowiec Wittek został zastrzelony 15 czerwca 1944 roku o godz. 10 na ulicy Focha w pobliżu siedziby Gestapo. Ppor. Zygmunt Firley ps.”Kajtek” (z kieleckiego Kedywu) z odległości 3 metrów strzelił z empi serię w brzuch Wittka, a potem w głowę. Kiedy Wittek już leżał na ziemi ppor. Kazimierz Smolak ps. „Nurek” strzelił z dwóch visów w głowę leżącego, żeby już nie było wątpliwości, że ożyje.
Po zamachu doszło do ulicznej walki. Zabito kilku Niemców. Zginął siedemnastoletni „Szarada”. Ciężko ranny podczas odskoku ppor. Smolak „Nurek” został w nocy wykryty przez Gestapo i zginął w walce z Niemcami, chociaż pomagali mu żołnierze NSZ. Ranni zostali „Karol” i „Milcz”. To koniec tej przygnębiającej historii zamachów na gestapowca Wittka i jednocześnie opowieści o bohaterskich mieszkańcach Nowej Słupi, Bodzentyna, Bielin i całej Kielecczyzny.
Podsumowanie.
Gestapowiec Wittek, sadystyczny morderca Polaków, został zabity przez żołnierzy AK. To jest najważniejsze. Zamachy na niego można podzielić na zaplanowane i spontaniczne przeprowadzane przez zrozpaczonych Polaków po utracie bliskich. Zdziwienie budzi tak duża ilość nieudanych zamachów zleconych przez Komendę Okręgu Radomsko- Kieleckiego AK.
Armia Krajowa była armią ochotniczą , a wykonawcami byli bardzo młodzi żołnierze. Wielu z nich nie przekroczyło 21 roku życia. To nie byli zawodowi żołnierze czy policjanci , bo gdyby tak było to przed akcją dokładnie sprawdziliby broń oraz kiedy Wittek leżał postrzelony na ulicy dobiliby go strzałem z bliska w głowę. To takie moje przemyślenia po kilkudziesięciu latach od tych wydarzeń. „Diabeł” został zabity i niech teraz smaży się w piekle.
Literatura.
Zainteresowanych tym tematem zachęcam gorąco do przeczytania książki Marii Michalczyk – „DIABEŁ PIĄTEJ KOLUMNY” , wydanej w 1986 roku w nakładzie 40 tysięcy egzemplarzy. To wartościowa, żródłowa książka, oparta na dokumentach i bezpośrednich rozmowach autorki ze świadkami wydarzeń. Maria Michalczyk była w czasie wojny szefem wywiadu wojskowego Armii Krajowej w placówce Dolno w Górach Świętokrzyskich.
© ( MARB )